Mirosław Czylek: Czy zajmowanie się astrologią wpłynęło na Pana życie? Stał się Pan kimś innym? Astrologia wniosła coś sensownego czy może niepotrzebnego?
Wojciech Jóźwiak: Kiedy się pozna astrologię, to po prostu nie można być tym samym kimś, sprzed znajomości astrologii. Astrologia ogromnie zmienia postrzeganie świata, ludzi, relacji między ludźmi, „mojego” miejsca w świecie i w czasie itd. I to nie dlatego, że się „zna przyszłość”, jak ktoś mógłby pomyśleć. Astrolog nie zna przyszłości, ale zna więcej niż nie-astrolog sposobów domyślania się i fantazjowania jaka ta przyszłość może być. No więc nie chodzi o przyszłość ale właśnie o widzenie świata, świata ludzi i dostrzeganie masy szczegółów, które dla nie-astrologów nie są istotne. Oraz dostrzeganie związków pomiędzy tymi szczegółami. Zapewne także u psychologów ich dobry trening i praktyka też podobnie zmienia ich widzenie świata i ludzi. Więc pod tym względem zmieniłem się. Ale pod wieloma innymi względami nie zmieniłem się. Miałem wiele swoich psychicznych ograniczeń i one pozostały.
Jedna z Pana wypowiedzi o astrologii brzmi: „Do nauczenia się astrologii nie jest potrzebny żaden specjalny rodzaj świadomości. Wystarczy zwykły rozum” (źródło: http://www.taraka.pl/astroczytanki_3_duchy_nauka). Czy mógłby Pan tą myśl rozwinąć? Na czym polega racjonalizm astrologii?
Potwierdzę teraz też: astrologia nie wymaga jakichś specjalnych, „ezoterycznych” zdolności czy umiejętności. Nie wymaga daru jasnowidzenia ani czytania w myślach. Astrolog nie jest czarodziejem ani szamanem. Nie potrzebuje wchodzić w trans. Jego wiedza nie jest jakaś „pozarozumowa”, „archetypalna” ani „objawiona”. Potrzebna mu jest za to znajomość rzeczy, wyszkolenie, doświadczenie i ta zwykła inteligencja. Może nie całkiem zwykła, ponieważ według Howarda Gardnera jest osiem rodzajów inteligencji i astrologowi najbardziej potrzebna jest „inteligencja przyrodnicza” czyli umiejętność rozróżniania i rozpoznawania gatunków. Tylko nie gatunków zwierząt lub roślin, ale gatunków ludzi – oraz gatunków procesów, które im się przydarzają.
Obserwuje się pewien strach i „ezofobię” u niektórych naukowców, kiedy słyszą o alternatywnych, niekonwencjonalnych lub irracjonalnych metodach, stosowanych przez wszelkiej maści magów, szamanów czy okultystów. Czy zgodzi się Pan, że zjawisko ma drugą stronę, gdyż środowisko ezoteryczne boi się podejścia naukowo-statystycznego niczym święconej wody?
Nie wiem, ponieważ nie spotkałem się z tym, żeby ktoś zaproponował naukowo-statystyczne badania w dziedzinie interesującej astrologię i astrologów. Jeśli ktoś wystąpi z propozycją takiego programu badań, to ja chętnie dołączę. Jak inni astrologowie, nie wiem.
Czy zauważył Pan w swoim długim doświadczeniu, że część osób po traumie zażywania trucizny, zwanej astrologią (czy inną odmianą paranauki), sili się na przesadne manifestowanie racjonalizmu lub światopoglądu stricte naukowego? Tak, jakby było to formą odkupienia za grzechy ezoterycznej młodości?
Znam osoby, które zajmowały się astrologią i przestały, ale nie widziałem u nich (osób, które mam na myśli) jakichś reakcji w przeciwną stronę.
Nie uznaje Pan standardowej, dwunastodomowej koncepcji domów. Tłumaczy to Pan „niespójnością z ogólnym ludzkim wyobrażeniem o przestrzeni”. Zamiast tego pojawia się atrakcyjna propozycja oktotopos, podziału kosmogramu na osiem równych części, zasugerowana w IV wieku przez Firmicusa Maternusa, a później odświeżona m.in. przez dr. Patrice’a Guinarda (więcej na ten temat np. tutaj: http://www.taraka.pl/nie_ma_domow). A czy nie kusiło Pana, by stworzyć koncepcję ośmiu znaków?
Oktotopos dzieli kosmogram na osiem części, ale z zasady nie są one równe, ponieważ kąt między ascendentem a medium coeli z zasady nie jest katem prostym. Co do znaków zodiaku: są one dla mnie takim ukłonem w kierunku tradycji. Słuchaczom łatwiej zrozumieć, o chodzi, kiedy się mówi o znakach. Od znaków zodiaku mocniejszą konstrukcją są ich początki, czyli „zera” – zero Barana, zero Byka itd. Te punkty tym się wyróżniają, że albo są punktami kardynalnymi ekliptyki (zero Barana, Raka, Wagi i Koziorożca) albo leżą pod kątem 120 stopni czyli w trygonach do punktów kardynalnych. Jeśli użyjemy innego aspektu, np. kwintyla 72 stopnie, to dostaniemy dodatkowych 16 wyróżnionych punktów na ekliptyce. Jeśli septyla, 51 stopni i trochę, to dostaniemy 24 takie punkty. Jestem przekonany, że każdy z tych punktów ma swoją charakterystykę, swoje działanie – podobnie jak zera znaków. Tam gdzie miłośnicy tradycyjnego zodiaku widzą znaki, ja staram się widzieć pewien fraktal złożony z gorących punktów. Oczywiście dodatkowe gorące punkty wynikające z podziału na osiem bardzo by się przydały. Ale jak dotąd nie znalazłem sposobu opartego o obserwacje, przy pomocy którego mógłbym oceniać jakość tych punktów. A nie chcę zmyślać, co one mogą znaczyć.
W książce „Astrologia samopoznania” podaje Pan 28 punktów siedmiokrotnych (0º, 4º17’, 8º34’, 12º51’, 17º09’, 21º26, 25º43’; w czterech konfiguracjach), wskazując, że są to bardzo ważne miejsca, szczególnie jeśli chodzi o wskazania dla Księżyca (opis punktów dostępny również tutaj: http://www.taraka.pl/cykle_zodiaku_06). To ciekawe i dosyć nowatorskie koncepcje. Czy z obecnej perspektywy istnieje coś ważnego w tej hipotezie, co warto rozwinąć, zmienić lub opracowywać?
Powinni się znaleźć ochotnicy, którzy będą pisać codzienne pamiętniki przez kilka lat i odkryją znaczenia tych punktów na swój sposób, tzn. wyekstrahują ich astrologiczne znaczenia lub „energie” z własnych biografii. To byłoby testem na moją koncepcję. Prócz tego jak największa liczba miłośników astrologii powinna próbować dopasować te punkty do własnych horoskopów i tego co wiedzą o sobie i jak czują się i poznają siebie od środka. Przyjmować najpierw na wiarę, a następnie sprawdzać, czy i jak te punkty działają. Co do teorii, to jest pewna ścieżka: mianowicie punkty te mają podobną strukturę, co jeden z podzbiorów matematycznego tworu, który się nazywa grupa symetrii przestrzeni Fano. Ta abstrakcyjna grupa pozwala powiązać w jeden system wiele „jakości”, które są używane w astrologii, w kartach tarota i w enneagramie. Być może ten matematyczny obiekt coś mówi o działaniu umysłu, o jego zdolności do klasyfikacji.
W jednym z komentarzy na swoim blogu napisał Pan: „Gdybym miał wybierać sobie horoskop (moment urodzenia) to stokroć wolałbym mieć np. Księżyc w Lwie albo koniunkcję Wenus ze Słońcem, niż Saturna na którejkolwiek osi”. Nie jest wielką tajemnicą, że ma Pan Saturna w okolicy descendentu. Czy widzi Pan jego pozytywne przejawy i czy to prawda, że im człowiek starszy, tym bardziej ze swoim Saturnem jest oswojony? A może właśnie na odwrót, może im więcej na liczniku życia, tym większe poczucie jakiegoś kieratu?
Stanislav Grof odkrył cztery fazy porodu i związane z nimi cztery kompleksy psychiczne lub nawet zespoły archetypów. Powiązał je też z planetami. Druga faza Grofa dzieje się wtedy, kiedy odchodzą wody płodowe w których dotąd szczęśliwie pływał noworodek, a macica, która jest jego całym światem, zaczyna kurczyć się i zgniatać jego ciało. Każda z czterech faz Grofa na swoje niedogodności, ale ta druga jest stanowczo najgorsza! To jest faza upadku, zduszenia, ciasnoty, kolapsu, niewoli i przymusu. I tej fazie właśnie odpowiada Saturn. Trudno go lubić. Fakt, można jego siły jakoś oswoić... Ale to chyba nie zależy od wieku.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat mamy do czynienia z wysypem planetoid, plutoidów i ... degradacją Plutona. Czy Pana zdaniem astrologia uformowała się już na dobre, jeśli chodzi o pewną standaryzację, dobór planet, czy też temat wciąż jest otwarty i płynny? Czy jakieś ciało zwróciło Pana szczególną uwagę, choćby nawet w kwestii „mody” na jego interpretowanie lub przecenianie?
Jak dotąd wciąż usiłuję zrozumieć, jakie astro-znaczenie ma ta dziesiąta planeta lub nie-planeta, czyli Pluton. Który mnie zaskakuje, bo w jednych przypadkach manifestuje się np. jako seria nieszczęść, a w innych (u innych ludzi, w innych konfiguracjach) jako np. zebranie sił, wyprostowanie własnej drogi. Również Neptun nie jest całkiem jasny czyli rozpoznany, można by o nim dyskutować, szczególnie gdy się weźmie pod lupę realnych neptuniarzy, np. kanclerz Angelę Merkel. Nie jestem zwolennikiem mnożenia bytów na horoskopowym kole. Szczególnie gdy to koło ma nie 12 zodiakalnych jakości tylko parę razy więcej. Także warto byłoby poczekać z włączaniem nie-planet do zestawu astrologii, aż będziemy wiedzieć, CO odpowiada za takie lub inne działanie planety. Bo do tej pory to jest zgadywanka. Sam od jakiegoś czasu mam ochotę włączyć do swoich horoskopów Lilith, rozumianą jako drugie puste ognisko orbity Księżyca wokół Ziemi. Tylko z tym punktem jest taki problem, że jego położenie zależy od miejsca stania – zależy od geografii, od współrzędnych geograficznych miejsca. Znane mi astro-programy tego nie uwzględniają. Zadanie nie jest obliczeniowo trudne, ale wymaga czasu na zrobienie i przetestowanie programu. Dlaczego Lilith? Lilith wynaleziono dlatego, że pewnym astrologom brakowało czegoś w horoskopie, co byłoby jednoznacznie złe. Byłoby nośnikiem naszych słabości i nieszczęść. Akurat ja czegoś takiego nie potrzebuję, a dla Lilith wyobrażam sobie inną rolę: byłaby ona siłą tego, czego nie ma. Właśnie dlatego, że nie jest planetą, tylko pustym miejscem w miejscu, gdzie jakaś bryła mogłaby się znajdować. W naszym życiu i w naszym mentalnym świecie jest wiele rzeczy, których nie ma, ale które właśnie przez swój brak wywierają na nas wpływ. Od tego powinna być jakaś planeta lub niby-planeta.
Rozmowa przeprowadzona w listopadzie 2014 roku przez członka zarządu PTA, Mirosława A. Czylka.
WOJCIECH JÓŹWIAK – astrologią zainteresował się na początku lat 80. XX wieku. Czuje się związany z jej racjonalnym i nie-okultystycznym nurtem. Stara się kontynuować idee pochodzące od Michela Gauquelina (np. pierwszorzędne znaczenie planet na osiach kosmogramu, typy planetarne) i od Johna Addeya (analiza harmoniczna). Od 1997 roku wydaje e-magazyn Taraka, gdzie astrologia jest jednym z głównych tematów. Od 2004 prowadzi w Internecie i w realu Akademię Astrologii (www.astroakademia.pl). Jego najważniejsza książka to: „Astrologia samopoznania” (2007).